Go down
Joe Ross
Joe Ross
Pseudonim : Joe
Wiek postaci : 19
Zawód : Sombras Mutadas - Medyk
Moc : Przejmowanie obrażeń
Wzrost i waga : 178 / 55

Rejestracja : 24/01/2023
Punkty : 105
Liczba postów : 129

Informator
Grupa krwi: B+
Procent mocy:
Joanne "Joe" Ross-Fowler K3GW5YW71/100Joanne "Joe" Ross-Fowler UdWvTHi  (71/100)
https://the-gifted-pbf.forumpl.net/t704-joanne-joe-ross-fowlerhttps://the-gifted-pbf.forumpl.net/t711-joe-rosshttps://the-gifted-pbf.forumpl.net/t751-joe-ross

Joanne "Joe" Ross-Fowler Empty Joanne "Joe" Ross-Fowler

Wto Sty 24, 2023 7:56 pm

JOANNE “JOE” ROSS-FOWLER

OBIEKT 077

e117526b0e5b26059922b406539c5957.gif

Informacje

urodzona w Castle Rock stanu Waszyngton 13 czerwca 2000 roku, mieszka Seattle od 11 lat, były obiekt badawczy Alter Genetics, obecnie przynależy do Sombras Mutadas, wizerunku użycza Zendaya

Historia

Miałam szczęśliwe dzieciństwo.
Dorastałam w stosunkowo niewielkiej mieścinie liczącej niespełna dwa tysiące mieszkańców. Chyba dlatego większość z nas się znała a rodzice nie mieli problemu, by puszczać nas na długie godziny zabaw w zbyt dobrze znane nam ulice. Może gdyby nie to przecenione zaufanie, moje życie nigdy nie obrałoby tak tragicznego kierunku?
Jeśli pamięć mnie nie myli - miałam wtedy osiem lat. Jak zwykle po szkole ruszyliśmy w nasze ulubione trasy, kierując się ku mniej uczęszczanym dróżkom, gdzieś przy lasach na samych obrzeżach miasta. Tu zawsze było spokojnie, a śpiew ptaków przerywały wyłącznie nasze radosne zabawy. Zdawało się, że taka już była kolej rzeczy. Czas do wieczora miał nam upłynąć na przyjemnościach, gonitwach i zabawie w chowanego, między drzewami, czy zjazdach na naszych kijowych deskorolkach wzdłuż świeżo wybetonowanej drogi. A jednak z jakiegoś powodu… Ten dzień nie był jak inny.
Nikt nie miał złych przeczuć. To był kolejny wyścig.
Gotowi
Do startu
Start!
Ale zjazd nie był tak gładki jak zawsze. Z naprzeciwka zbliżał się samochód jadący w stronę miasta, a nasze dziecięce umysły nie potrafiły realnie ocenić tego zagrożenia. Większość z nas próbowała gwałtownie skręcić - lądując bokami na twardym asfalcie, czy zatrzymując się w ostrych krzakach przy drodze.
Ale Josh… Josh nie miał tyle szczęścia. On… On wpadł pod samochód, na moich oczach. On… Widziałam, jak jego nogi zatrzymują się pod kołami pojazdu. Widziałam to doskonale, tak samo, jak słyszałam jego krzyk i płacz. Widziałam krew, która lała się po drodze. Ja to wszystko widziałam!
Podbiegłam do niego pierwsza, nim reszta zdążyła się jeszcze pozbierać. Kierowała mną adrenalina, tego byłam pewna. Ale nie rozumiałam… Czemu straciłam przytomność, gdy tylko przy nim uklękłam? I czemu… Czemu to tak cholernie bolało?
Obudziłam się następnego dnia, z obiema nogami w gipsie. W jednej ponoć doznałam złamania otwartego. Ponoć miałam też coś, co nazywali wstrząśnieniem mózgu? Chyba dlatego było mi tak niedobrze, a moja głowa zdawała się pękać. Ale to przecież było niemożliwe, to nie ja wpadłam pod te koła. A może miał miejsce kolejny wypadek? Co tu się do cholery działo?!
Kierowca był w szoku, wiedział, że potrącił dziecko, ale sam nie był pewien - które. Dopiero po kilku miesiącach, gdy mogłam już wstać z łóżka i znowu udać się do szkoły, miałam możliwość porozmawiać ze skrzywdzonym kolegą.
A ten miał bliznę na nodze - dokładnie w tym samym miejscu, w którym ledwie goiła się ta po moim złamaniu…

Po tym wydarzeniu się zmieniłam. Nie chciałam już wychodzić, bałam się bawić. Powróciły też moje problemy z dzieciństwa i odzywałam się coraz mniej, co nie podobało się mojej matce. Chciała mieć normalne dziecko, a nawet pomoc psychologa i psychiatry nie przynosiła tu żadnych skutków - ja po prostu nie wiedziałam jak mam rozmawiać o tym, co się stało. Milczałam, niczym z zaklejonymi ustami. Ostatecznie uznano moje środowisko jako szkodliwe i zalecono kompletną zmianę miejsca - właśnie wtedy moja mama przypomniała sobie o niespełnionym tatusiu, poznanym przed laty na zdecydowanie zbyt zakrapianej imprezie... Wyruszyłyśmy do niego - starego Fowlera, prosto do Seattle, wywożąc mnie w kompletne nieznane, gdzie mogłabym zapomnieć o tym przykrym incydencie…

Potrzebowałam czasu, nim mój głos znów rozbrzmiał w swym pełnym tonie. Mój przypadek tłumaczono szokiem i wyparciem - jakoby mój mózg w tamtej chwili nie chciał przyswoić całego wydarzenia i dlatego “miałabym to obserwować z boku”. Ponoć mogłam stracić przytomność dużo szybciej, nim mi się wydawało, a Josh miał mi pomagać się wydostać spod kół pojazdu - to dlatego i na jego ubraniach miała znajdować się krew i sam miał stracić świadomość od tych nerwów. Chyba… Chyba w pewnym momencie sama zaczęłam w to wierzyć. Tak… Tak było łatwiej.
Ignorowałam w tym okresie wiele rzeczy, które powinny zwrócić moją uwagę. Przecież nigdy nie byłam aż taką sierotą - skąd więc nagle tyle siniaków i zadrapań na mojej skórze? I moja mama zaczęła się tym martwić, prowadząc mnie do coraz większej ilości specjalistów, bojąc się najgorszego. Wszystkie wyniki miałam jednak książkowe, więc każde kolejne obrażenie tłumaczono “taką urodą” i niezdarnością. W końcu byłam dzieckiem - to normalne, że chodziłam z podrapanymi kolanami, no nie?

Minęły kolejne lata, nim okazało się, że “moja uroda” tkwi znacznie głębiej…
To był rok 2013. Jeszcze nie słyszano o mutantach, choć już wtedy byli oni w centrum zainteresowania dla wielu badaczy. Na moje nieszczęście, jedną z tak zainteresowanych osób okazała się matka jednego chłopaka z mojej szkoły. Ja go praktycznie nie znałam, tyle, co mijałam go czasem na korytarzach, gdy leciałam na kolejne zajęcia.
Skąd więc mogłam wiedzieć, że okaże się moją zgubą?
Tego dnia wychodziłam później ze szkoły, bo miałam kolejne spotkanie z psychologiem szkolnym. Wciąż walczono z moją nieśmiałością jak i napadami złości - spowodowanymi prawdopodobnie nieumiejętnością prawidłowego wyrażania własnych emocji. Mike - bo chyba tak miał na imię - wracał tego dnia z treningu jakiegoś sportu, który sama miałam w nosie. Jak to jednak ta przypisana mi niezdarność mogła sprawić - wpadłam na niego na parkingu, gdy próbowałam wygrzebać ze swojego plecaka portfel z drobnymi na autobus. Poczułam szczypanie na nosie i chciałam je zignorować, ale spojrzenie tego jocka wyrażało… Dziwną ekscytację. Nie chciałam wchodzić w szczegóły, nie chciałam pakować się w kłopoty. Zaciągnęłam jedynie kaptur na własną głowę, kierując się w stronę przystanku.
Dopiero w domu się zorientowałam, że grzbiet mojego nosa zdobi teraz niezbyt głębokie zacięcie. Nie wiem, może uderzyłam o jego zamek i to go tak bardzo uhahało w tamtym momencie? Oh, jaka byłam głupia, że chciałam w to wierzyć…
Wystarczyło kilka najbliższych dni, by wyprowadzić mnie z błędu, a moich rodziców przekonać do oddania mnie w “ręce doświadczonych lekarzy”. Skąd ta kobieta miała moją dokumentację medyczną - do dziś nie wiem, ale ta wiedza jej wystarczyła, by moi rodzice jedli jej z rąk… A może tak naprawdę ojciec nigdy szczególnie nie chciał mieć tym dzieci, więc ta kobieta spadła mu niczym gwiazdka z nieba, pozostawiając u jego boku wyłącznie idealną gosposię, która z tym wszystkim nawet nie zamierzała się kłócić?

Moje początki w AG nie były takie złe. Nie miałam tu szkoły, dostałam własny pokój a sztab badaczy zdawał się być naprawdę przejęty moim przypadkiem. Nie przeszkadzały mi zbyt sterylne białe koszule ani fakt, że zaczęto mnie inaczej nazywać. Każdego dnia sprawdzano moje rany, podawano leki, chyba nawet... Nawet miałam pogadanki z kimś, kto… Czy on w sumie był psychologiem? Pytał o mnie, o moje przeżycia, wszystko dokładnie notował. Miałam wrażenie, że mogę powiedzieć tu o wszystkim, co spotkało mnie w życiu i w końcu nikt mi nie wmawiał paranoi, szoku i wyparcia. Czułam się… Słuchana. Może dlatego tak dobrze się czułam?
Cały czar jednak prysł, gdy pierwszy raz zaprowadzono mnie do sali badań i kazano zdziałać tę magię. Ale… Ja nie wiedziałam jak.
Oni za to doskonale wiedzieli, jak mnie do tego zmusić…

Początkowo sprowadzano mnie do lekkich przypadków - Zacięcia, siniaki, obicia. Z czasem jednak stawiano mi coraz większe wyzwania, a jeśli tylko się opierałam i odmawiałam - skutecznie mi przypominali, że czeka mnie gorszy ból, jeśli nie spełnię swej powinności. Wmawiano, że czynię dobro, ale ja wcale nie chciałam być takim męczennikiem. Z każdą kolejną próbą, każdym kolejnym eksperymentem i każdą kolejną karą - coraz bardziej zamykałam się w sobie. W pewnym momencie chyba w ogóle przestałam się komunikować werbalnie, nie podnosiłam już wzroku na kolejnych laborantów. Przyjmowałam to, co przynosił kolejny dzień w cierpieniu - bo zapomniałam, jak to jest nie czuć bólu. W dwa lata zdołali mnie pokonać, obnażyć mnie z osobowości, z mojego własnego ja. Ale nawet to było dla nich za mało...

Bardzo późno zaczęłam dojrzewać. Nie wiem, czy wina leżała po stronie genów, które odziedziczyłam po mamie i babce, czy jednak tryb życia, jaki został przede mną postawiony odgrywał tu główne skrzypce. Pamiętam jednak… Pamiętam, że był to rok 2015. Dopiero zaczynałam miesiączkować. I co miesiąc przechodziłam gehennę - już nie tylko związaną z nieludzkimi badaniami, jakie na nas przeprowadzono, ale i tym nieszczęsnym czasem wracającym w każdym miesiącu.
Ból, który mnie dopadał potrafił zwalić mnie z nóg lepiej, niż te paskudne obroże czy moja własna moc. Nerwy brały nade mną górę. Nie potrafiłam się podnieść z łóżka przez bite dwa dni. A to… To było dla nich wystarczające.
Czego jednak nie można było odmówić laborantom z AlterGen - ci wiedzieli, jak sprawić swoim podopiecznym najlepsze prezenty…
Czym mnie uraczyli?
Zabiegiem. Względnie krótkim, ale rozwiązującym wszystkie ich problemy.

Dokładnie 13 czerwca 2015 roku pozbawili mnie tego, co w tamtym okresie sprawiało mi tak wielkie cierpienie, choć dziś mogło dać jakiekolwiek zalążki normalności… To właśnie wtedy stałam się w całości Obiektem 077, zapominając nawet o własnym imieniu.

Myślałam, że nic gorszego nie może mnie już spotkać. 2017 rok miał mi jednak pokazać, że zawsze muszę spodziewać się niespodziewanego. Część obiektów już znałam i kojarzyłam - w końcu wypalone w naszych skórach symbole doskonale opisywały kim jesteśmy. Szczególnie nienawidziłam tych chwil, gdy wprowadzano mnie do sal po eksperymentach z Obiektem 036. Nie wiem do dziś, o co dokładnie chodziło z tym chłopakiem, ale zawsze po jego badaniach kończyłam z najgorszymi ranami. Najgorsze, że w tym całym piekle… Nie potrafiłam martwić się już tylko sobą. Współczułam każdemu mutantowi, który przez to przechodził - bo przecież doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak wiele musiał wycierpieć. Ile bym dała, by móc kiedyś każdą z tych ran, każde złamanie, każde zacięcie przekazać tym, którzy nam to zrobili? Ale nie mogłam. Z tym cierpieniem zostawałam niemal sama, a tego dnia… Tego doprowadzili go do agonalnego stanu.
Nie byłam do tego gotowa…
Miał rozległy krwotok wewnętrzny. Jeszcze nigdy nie miałam za zadania przejmowania tych obrażeń, których nie widzę. Ale… To był rozkaz. Bałam się, że jeśli tego nie zrobię, jeśli on tu zginie, to i mnie zabiją - w końcu jaki użytek z mutanta, który nie potrafi zrobić jedynej rzeczy, do jakiej został stworzony? W tym okresie chyba już sama wierzyłam, że jestem ich własnością, ich przedmiotem, który mogą wyrzucić gdy tylko przestanie się na cokolwiek przydawać.
Siedziałam nad nim długo. Zbyt długo. Zaczęli się niecierpliwić, a moja głowa zaczęła pracować na zbyt wysokich obrotach. Strach, zwątpienie, stres… To wszystko sprawiło, że przesadziłam. Ale… Ale chyba to z niego wyciągnęłam. Tak mi się przynajmniej wydaje - bo przez kolejne tygodnie to ja byłam przykuta do łóżka, gdy jego krzyki niosły się po zbyt sterylnych korytarzach AlterGenetics… To chyba był też pierwszy raz, gdy i mnie musiano udzielić długotrwałej pomocy - bo czy mi się przesłyszało, czy tylko krok mnie dzielił od drugiej strony? I dlaczego do jasnej cholery to tak długo… Bolało?

Po tym incydencie podejście do mojej osoby nieco się zmieniło. Nie nadużywano moich granic, bo ponoć przestało im się to opłacać. Więcej mogłam zrobić, gdy Obiekty były tylko “trochę obite”. Nie wiem, czy zmiany dotyczyły tylko mojej osoby, czy może i innym zelżono w tych cierpieniach dnia codziennego? Mogłabym przysiąc, że zaczynałam się przyzwyczajać do takiego stanu rzeczy, ale… No zawsze coś musi się spieprzyć.
To musiała być późna wiosna, może nawet wczesne lato. Tyle byłam w stanie wywnioskować po lżejszych ubraniach laborantów chodzących po korytarzu. Obudzono nas w nocy - z krzykiem, światłem latarek i bronią w ręku. Zmuszono do klęczenia pod ścianą, bez żadnego słowa, bez ruchu. Jakakolwiek niesubordynacja nagradzana była uderzeniami, kopnięciami, tymi strasznymi wystrzałami tuż koło ucha… Ten stan trwał do samego rana. Byliśmy przerażeni, zmęczeni, rozkojarzeni… Dopiero w ciągu dnia między celami ruszyły pierwsze plotki, jakoby komuś udało się zbiec. Ja jednak nie chciałam w to wierzyć. Tu… Tu zbyt wiele się działo. Widziałam, jak kończyły się próby ucieczek. Jeśli ktokolwiek stąd wyszedł, to tylko w czarnym worku, albo z metką na uchu - sprzedany za chorą sumę na czarnym rynku.
Ale mnie ten los miał ominąć. Byłam poniekąd bezcenna dla samego AG - w końcu do dzięki mnie mogli szybciej szkolić Obiekty nadające się na wojnę, czyż nie?

Mój czas więc mijał - niezmiennie, przejmując wszelkie rany zadane Obiektom. Bez słowa, bez łez, bez emocji, mimo licznych koszmarów towarzyszących mi w nocy. Mimo bólu w sercu, który pojawiał się za każdym razem gdy widziałam cierpienie na twarzach innych mutantów, wiedziałam, że nie mogę się przywiązać. To nie było do tego miejsce. Obiekty pojawiały się i znikały - a ja tu będę. I ja muszę przetrwać.

Los się jednak do mnie uśmiechnął. Miało to miejsce 10 maja 2019 roku, kiedy to grupa Rebeliantów pod przewodzeniem obiektu 36 napadła na przybytek należący do Alter Genetics. Wszystkie dzieciaki z laboratorium zostały wyprowadzone i przekazane pod opiekę bractwa lub Rebelii. Ja swoje miejsce odnalazłam w murach tego drugiego ugrupowania.
Moje życie zdawało się normować, dni przebiegały głównie na pracy - najpierw na zmywaku w barze Laguna Negra, a następnie w klubie nocnym. Nie zmieniła się jednak jedna rzecz - wciąż nie mogłam wydusić z siebie słowa.
Porozumiewałam się głównie za pomocą pseudo migowego języka, warknięć oraz westchnień, oraz - gdy tylko Phil kupił mi telefon - przez smsy! Odkryłam wtedy swoją drugą młodość i zdecydowanie za dużo korzystałam z komunikatorów, gdzie wysyłałam zdecydowanie za dużo obrazków z uroczymi kotkami. Chyba nawet polubiłam się trochę z innymi członkami Rebelii, takimi jak Joker, z którym wspólny język odnalazłam poprzez... Memy.
Wciąż jednak najbliższą mi osobą był Edams. To on tracił najwięcej swojego czasu na naukę "normalności" i chyba dlatego odnalazłam w nim pewnego rodzaju ostoję. Nie mogłam się tylko pozbyć wrażenia, że byłam dla niego ciężarem, więc gdy tylko odkryłam, że zbliżam się do niego za bardzo - mimowolnie się odcięłam. A to za sprawą "pracy", a to przy pomaganiu mutantom, którzy byli sprowadzani do naszej kryjówki po swoich akcjach. Nawet odłączenie się rebelii od mafii nie zmieniło mojej codziennej rutyny, gdyż najwygodniejszym rozwiązaniem dla mnie było ciągłe pozostawanie pod skrzydłami Neumanna, którego niejako zaczęłam traktować prawie jak... Ojca?
Prawdziwym wyzwaniem jednak okazał się dla mnie 13 sierpnia, gdy to centrum Seattle przeszło paskudne tornado. Masa rannych trafiła pod nasze skrzydła, a co za tym szło - i moja moc uległa przeforsowaniu. Na długie tygodnie musiałam się poddać rekonwalescencji. Ale mimo tego... W końcu czułam się bezpieczna.

Pod koniec października, gdy tylko moje zdrowie się polepszyło, akurat otrzymaliśmy z Vincentem propozycję nie do odrzucenia. Ot, takie tam "wakacje" w Meksyku z małą misją w tle. Ta jednak nie okazała się wcale tak mała, jak początkowo została nam przedstawiona.
Ale teraz w końcu przyszedł czas na powrót do domu...

Charakter

 •    za szczeniaka byłam żądna przygód i było mnie wszędzie pełno. Nakłonienie mnie do jakiejkolwiek aktywności fizycznej nie stanowiło żadnego wyzwania.
•    Nigdy nie byłam orłem w szkole, moje oceny były… mocno średnie. Czy mogły na to wpłynąć problemy z koncentracją?
•   Często bywałam posądzana o nieśmiałość. Nie jestem pewna na ile ta cecha rzeczywiście może być mi przypisywana, bo lubię spędzać czas z innymi. Po prostu… nie zawsze potrafię jako pierwsza złapać kontakt, a czasem wysuszenie jakichkolwiek słów z mojego gardła jest przeszkodą nie do pokonania…
•    Miewam problemy z agresją - jest to pierwszy środek po który sięgam, gdy nie wiem jak inaczej radzić sobie z postawioną przede mną sytuacją. Czy muszę wspominać, że rozpoznanie moich własnych potrzeb i emocji jest dla mnie niezmiernie trudne?
•    Mimo deficytów w sferze emocjonalnej, zbyt łatwo przychodzi mi współczucie względem innych. Nie lubię patrzeć na cudze nieszczęścia, nienawidzę tego wyrazu cierpienia na twarzy. Ból to chyba jedyna rzecz, jaką w pełni rozumiem, przez co gdzieś tam w moim środeczku wykształciły się pokłady… empatii?
•    Z reguły się nie przywiązuję. Nie jestem osobą sentymentalną, a relacje z innymi są mi obojętne - a przynajmniej to staram się sobie wmawiać. Bo czy tak nie jest łatwiej, gdy nie masz pewności, czy Twoi bliscy następnego ranka jeszcze będą w Twoim zasięgu?
•    Jestem człowiekiem czynu, nie słowa. Chyba tak próbuję odbić sobie lata milczenia...  

Opis Mocy

Przejmowanie obrażeń

Potrafię przejmować fizyczne obrażenia i inne symptomy bólowe (spowodowane np. przeciążeniem organizmu czy np. chorobą - w tym drugim przypadku jednak ulżę drugiej osobie wyłącznie w kwestii komfortu, nie potrafię sprawić, by ktoś nagle ozdrowiał). Do przejęcia niezbędny jest kontakt fizyczny - najbardziej skuteczny w tym aspekcie do tej pory był dotyk dłoni. Wszelkie przejęte obrażenia pojawiają się na moim ciele dokładnie w ten sam sposób, w jaki gościły u “oryginalnego posiadacza”, zostawiając u niego normalne blizny dla danego obrażenia.

0-10%
Przejmuję niewielkie obrażenia, takie jak siniaki, zadrapania, skaleczenia czy obicia. Moment przejęcia jest stosunkowo krótki - przez co zdarza mi się przypadkowo “zgarnąć” od kogoś np. niewielkie poparzenie na dłoni po dotknięciu gorącej patelni. Regeneracja mojego ciała jest normalna - muszę się przemęczyć z nowo nabytymi ranami jak każdy przeciętny Kowalski. Nie jestem w stanie przewidzieć, kiedy moja moc działa, a kiedy nie - wszystko odbywa się niezależnie ode mnie.
11-30%
Przejmuję małe obrażenia - poważniejsze zacięcia, głębokie rany kłute, skręcenia. Radzę sobie też z przejmowaniem kompleksowych obrażeń w obrębie konkretnych części ciała (np. całej kończyny). Przejęcie poważniejszych obrażeń może trwać przez pełen jeden post i odbywa się wyłącznie przy kompletnym skupieniu. Wciąż mogą wystąpić przypadkowe przejęcia niewielkich ran i symptomów bólowych. Mój organizm coraz lepiej radzi sobie jednak z gojeniem wszelkich ran - regeneracja jest przyspieszona o ok. 15%.
31-50%
Przejmuję średnie obrażenia - rozległe rany cięte, poszarpane rany postrzałowe, złamania. Radzę sobie też z przejmowaniem kompleksowych obrażeń zajmujących większą część ciała (np. po wypadku). By móc przejąć poważniejsze obrażenia, potrzebuję na to sporo czasu (do 2 pełnych postów). Niemal nie występują już przypadkowe przejęcia lekkich ran (wyjątek stanowią chwilę całkowitej kontroli nad własnym ciałem). Mój organizm bardzo dobrze radzi sobie już z regeneracją - ta przyspieszona jest o ok.30% względem zwykłego śmiertelnika.
51-70%
Przejmuję większe obrażenia - rozległe, głębokie cięcia, otwarte złamania czy urazy narządów wewnętrznych. Przejęcie ran z całego ciała nie stanowi już dla mnie wyzwania, choć muszę na to poświęcić już sporo czasu - do 3 pełnych postów. Na tym poziomie opanowania mocy lepiej radzę sobie z bólem, który przejmuję - jakby wewnętrznie nieco go tłumiąc - dzięki temu jestem w stanie utrzymać przytomność w momencie, gdy ktoś inny już dawno by ją utracił, czy przemieszczać się, gdy inni mieliby problem nawet z samym wstaniem. Moja regeneracja również ulega poprawie - z obrażeń leczę się średnio o 50% szybciej.
71-90%
Przejmuję śmiertelne obrażenia - i dalej żyję. Ledwo, bo ledwo - ale jednak! Potrafię przejąć obrażenia z całego ciała innej osoby, nawet te, które mogłyby ją doprowadzić do śmierci w przeciągu kilku sekund. Sama jednak nie będę na nie całkowicie odporna - i mnie musi być udzielona pomoc medyczna, najszybciej jak to możliwe. Mimo regeneracji zwiększonej do 75%, nie jestem w stanie ścigać się ze śmiercią w nieskończoność. Przejęcie rozległych i kompleksowych obrażeń trwa do 4 postów, natomiast transfer obrażeń śmiertelnych może być skrócony nawet do 1 postu - jeśli dane obrażenie jest stosunkowo “nieduże”, jednak dotyka kluczowych organów czy tętnic w ciele człowieka.
91-100%
Nie potrafię pokonać śmierci. Nie zwiększa się też moja regeneracja. Pierwszy jednak raz jestem w stanie przejąć wyłącznie część danego obrażenia, zamiast jego całości, tym samym skracając czas ich transferowania.

Wady:
- Nie jestem w stanie przejąć obrażeń, które pozbawiają daną osobę kończyn, czy części ciała - dzięki mojej mocy dane miejsce może jednak zostać “zabliźnione”, podczas gdy u mnie pojawią się rozległe, bolesne rany na danej kończynie. Przez długi czas po takim przejęciu towarzyszą mi bóle danego miejsca - nawet, jeśli to zdążyło się już dawno zagoić.
- Blizny po obrażeniach pozostają zarówno u mnie, jak i u oryginalnego posiadacza danych obrażeń. Dokładnie też czuję, jak dane rany pojawiają się na moim ciele.
- Jestem w stanie przejąć wyłącznie obrażenia i związany z nimi ból - nie okażę się pomocna osobie, której kości się źle zrosły, lub choruje na przewlekłą chorobę - w przypadku tej drugiej mogę wyłącznie ulżyć jej w cierpieniu na maksymalnie kilka godzin.
- Po każdorazowym przejmowaniu obrażeń, muszę odczekać min. 2 posty do czasu kolejnej próby przejęcia - tyczy się to jednak wyłącznie tych obrażeń, które nie będą narażać mojego życia - w ich przypadku niezbędne jest najpierw podleczenie “już otrzymanych” obrażeń, przed kolejnymi transferami.
- Gorszymi dniami czuję, jak dawne blizny mnie ciągną a dawne rany dają o sobie znać. Co najgorsze - mimo swojej względnej “odporności” na ból, nie działają na mnie niemal żadne środki przeciwbólowe - poza tymi, które wpływają bezpośrednio na OUN.
- Mam poważne problemy z pamięcią. Łatwo wypadają mi proste szczegóły z głowy, często nie mogę nawet skojarzyć, czy kogoś znam, czy też nie. Głosy przeszłości i wspomnienia zlewają się w jedno, a każde kolejne użycie mocy - przede wszystkim w przypadku poważnych ran i urazów głowy - tylko pogłębia ten stan.
- Nie mogę samodzielnie zakończyć transferu obrażeń, jednak jest w stanie to zrobić osoba, której "pomagam" - jeśli ta odsunie się od mojego dotyku, połączenie zostanie zerwane i tylko część obrażeń zostanie wyleczona.

Skutki nadużycia:
- zbyt częste korzystanie z mocy w krótkim czasie może mnie pozbawić jednego z najważniejszych aspektów samej mocy - czyli regeneracji. Może się to okazać szczególnie nieprzyjemne w przypadku bardziej poważnych obrażeń.
- Mimo przyspieszonej regeneracji, nie jestem w stanie samodzielnie się uleczyć - każde przejęte złamanie czy poważnie krwawiąca rana wymaga u mnie pomocy ze strony specjalisty - w końcu nie chcę chodzić ze źle zrośniętą kością.
- Po wielokrotnym przejęciu obrażeń czy przejęciu obrażeń śmiertelnych niezbędna jest dla mnie pomoc medyczna - w innym przypadku może mnie czekać kalectwo, a nawet śmierć.

* Obrażenia mogę przejmować zarówno od ludzi, mutantów jak i zwierząt.
Obrażenia przejęte od zwierząt pojawiają się proporcjonalnie na moim ciele (np. obszerna rana obejmująca całe udo zwierzęcia będzie również obszerną raną obejmującą całe moje udo).

Ciekawostki

 •    Zdarza jej się używać bardzo niewerbalnych środków przekazu własnych emocji - jak na przykład warczenie, gdy jest zdenerwowana.
•    Ma problemy z panowaniem nad własną agresją. Mimo wielu lat badań w siedzibie laboratorium, nie udało się tego opanować.
•    Wciąż nie do końca rozumie zasady współżycia społecznego. Lata izolacji - zarówno od rówieśników, jak i osób jej bliskich - poskutkowały nie tylko pogorszonymi funkcjami poznawczymi, ale i całkowitą dezinformacją względem sprzętów czy nowinek elektronicznych.
•    W wieku nastoletnim została poddana zabiegowi kastracji. Jej podbrzusze do dziś zdobi poszarpana blizna, przypominająca tamtejszy okres.
•    Całe jej ciało pokryte jest większymi i mniejszymi bliznami - część z nich współdzieli z innymi obiektami wcześniej przetrzymywanymi w laboratorium AG.
•    Odkąd została zamknięta, na nowo obudził się w niej mutyzm wybiórczy - już we wczesnym dzieciństwie musiała się z nim zmagać, a od około sześciu lat można zauważyć jego dość poważny nawrót.
•    Ma dwuczłonowe nazwisko, ale prywatnie korzystała wyłącznie z panieńskiego nazwiska matki - Ross. Nigdy nie czuła więzi z ojcem, który przez większą część jej życia był jej po prostu… obcy.
•    Polubiła się z nowinkami technologicznymi, takimi jak telefony komórkowe. Uwielbia głupie gierki w stylu candy crusha.
•    Coraz więcej czyta. Na ten moment najbardziej lubi komiksy i proste opowieści, coraz częściej jednak sięga też już po nieco grubsze książki.



Ostatnio zmieniony przez Joe Ross dnia Czw Sty 26, 2023 1:37 pm, w całości zmieniany 2 razy
The Gifted
The Gifted
Wiek postaci : 0
Rejestracja : 07/09/2022
Punkty : 488
Liczba postów : 717
https://the-gifted-pbf.forumpl.net/

Joanne "Joe" Ross-Fowler Empty Re: Joanne "Joe" Ross-Fowler

Czw Sty 26, 2023 6:35 pm

Karta zaakceptowana

Wiele wydarzyło się na pierwszym The Gifted. Witamy na jego kontynuacji. Powodzenia.

Procent Mocy: 71%

Grupa krwi: B+
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach